(z cyklu: fabularyzowane opowieści na faktach)

Ratownik
O molo słów kilka

(Czytając opowiadania, pamiętaj, że zabawy ratownika Konrada nie zawsze kończyły się szczęśliwie.) Kołobrzeskie molo to chyba jedyny taki obiekt w Polsce, który może konkurować z sopockim. Plaża przed nim jest dość spora, ale klimat tam panujący zawsze powodował, że licealne wakacje Konrada rozpoczynały się na wieżyczce tego akwenu. Za plecami, od strony deptaku, tętniło życie turystów i kuracjuszy. Tam też gromadziło się najwięcej plażowiczów i tam też usytuowano boiska siatkówki plażowej oraz większość kramików nadmorskiego bulwaru. Jednak mimo tłumów i, co za tym idzie, większej ilości pracy, były też korzyści. Tak, tak, praca ratownika to głównie gapienie się w wodę. A gdyby cię starszy złapał, że na chwilę zamknąłeś oczy albo patrzysz w kierunku deptaku, to ho-ho! Za to na łódce można było być samemu, co bardzo Konradowi odpowiadało. Chętnych do wielogodzinnego pływania zwykle brakowało. Nieco mniejsza fala na osłoniętym przez molo fragmencie ułatwiała spokojne „zakotwiczenie” łódki na lince bojki. To było jego ulubione miejsce obserwacji kąpiących. Molo było interesujące jeszcze z dwóch innych powodów. Przy dużym wietrze, gdy był zakaz kąpieli, można było wypłynąć za jego głowę i cieszyć się nie tylko wielkimi falami od strony otwartego morza, ale i tymi odbitymi od betonowego falochronu! Co za huśtawka! I dla tych na łódce, i tych, którzy wybrali wersję „wpław”. Takie darmowe wesołe miasteczko. Rzecz jasna tylko dla wybrańców. A drugi powód? – To ja idę popływać – powiedział Konrad, zakładając płetwy i maskę. – Zaraz kończymy, już łódkę możesz odprowadzić. – Ja dzisiaj jeszcze do wody sobie wejdę. – Chce ci się? To do jutra. Po ośmiu godzinach, kiedy każdy mógł sobie pływać do woli, byle w czapeczce ratownika, faktycznie mogło się to wydać dziwne. Niemniej nurkując pomiędzy palami, na których stało molo, można było się dostać do baseniku w jego centrum. Tam turyści lubili wrzucać monety. Szczególnie wschodnioniemieckie fenigi, czy z rzadka marki. Morze, co prawda, szybko brało co swoje, zakopując pieniążki na dnie. I właśnie po to były płetwy. „Tupiąc”, Konrad potrafił wzbudzać tumany piachu wraz z unoszącymi się wśród nich zagrzebanymi wcześniej monetami. Zarobek był z tego żaden, ale za to ile frajdy z błyszczącej zdobyczy! – Mamo! A dlaczego ten pan tam pływa? – Pływa sobie pan pod molo. Oj, ale nie rzucaj tam kanapki. Miałeś ją zjeść. I co ja ci teraz dam? No cóż, tak też się zdarzyło. nastepny14.06.2020