(fantasy)

Czarna
VII

*) ale, lager - piwa górnej, dolnej fermentacji

– Kazałem wam zajść go niepostrzeżenie, a nie zaraz ogłuszać! Obudziło mnie solidne kopnięcie w żebra. Ciemność ustąpiła w jednej chwili. W jej miejsce pojawiły się rozbiegane, jasne fragmenty otaczającego świata. Któż to był tak miły i użył nogi, by delikatnie mnie ocucić? Jako premię otrzymałem też solidne łupanie pod czaszką. Cały wór przyjemności tak na jeden raz? Jęknąłem bezwiednie. – Psia jucha! Odstąp od niego! Potrzebny mi jest! – Wam potrzebny, ale nam zrewanżować się trzeba! Dwóch chłopaków nam pociął ledwo wczoraj! No, nie mogłem uwierzyć! A jednak to się składało do kupy. Byłem w stanie spojrzeć już nieco przytomniej dookoła. Najemnym wojskiem Raymonda były, rzecz jasna, centaury! Zrozumiałem od razu ich serdeczne przyjęcie. A to pech. Ale mogłem to przewidzieć. – Dajce mu dojść do siebie, najpierw porozmawiać trzeba. Nawet jeśli pomsty szukacie, lepiej ją zadać temu, kto wie, za co cierpi, miast zatłuc półprzytomnego, prawda? Któż tak pięknie stawał w mej obronie? Chyba byłem mu w gospodzie dobre ale winny. A może był zwolennikiem lagera? Jeszcze bym mu się naraził, wychodząc ze złą propozycją. Naraził…w tej sytuacji – naraził... Tak się tym pomysłem ubawiłem, że zachichotałem. Nie był to szczęśliwy pomysł, bo gwałtownym szarpnięciem jakieś ręce uniosły mnie w górę i tym razem dostałem po pysku. – Słyszy nas i jeszcze szydzi! Mało? Dziwne, nie poczułem bólu, ale znowu zrobiło się ciemno. * Doszedłem do siebie w pozycji siedzącej. Zniknęło jednak niebo znad głowy. Byłem przywiązany do krzesła w najniezwyklejszej chacie, jaką do tej pory widziałem. Powała była jakby za wysoko, burząc proporcje izby. Stół z jednej strony otaczały krzesła, z drugiej zaś poręcze, lub jeśli kto woli, barierki. Wokół niego było niezwykle dużo wolnej przestrzeni. Przez otwarte okiennice wpadały promienie zachodzącego już słońca. Odrzwia były przy tym imponująco wielkie. W nosie aż wiercił świeży zapach żywicy. Wszystko zostało dopiero co pobudowane. Zatem tak urządziły się centaury. Musiały mieć na to co najmniej kilka dni. A i do odjazdu zapewne jeszcze się nie szykowały. Myślałem, że będę miał parę chwil, by dojść do siebie i zastanowić się nad sytuacją. Ale w tym momencie drzwi otworzyły się i do środka wkroczył z impetem Raymond, a za nim dwóch jego najmitów, z tego jeden kulejąc. Ten ostatni spojrzał na mnie tak, jakbym był plackiem przyklejonym do jego kopyta. Nie próbowałem odpowiadać wzrokiem. Może wykrzeszę z siebie nieco pokory? Trzeba się skupić i tak chytrze się tłumaczyć, by jakoś z tej sytuacji jednak się wykpić. A nadzieja we mnie była. Gdyby chcieli wszystko już kończyć, nie wlekliby mnie do swojej nowej, wymuskanej siedziby. – Macie, panie, czego chcieliście – zagaił centaur wyglądający na herszta, gdy obstąpili stół. – Możecie z nim porozmawiać. Jednak z zemsty nie zrezygnujemy. Jesteśmy najemną drużyną i nikt nie dałby za nas złamanego miedziaka, gdybyśmy takie rzeczy płazem puszczali. – Ja wam daję, i to nie miedziaki – odrzekł Frys. – Rozumiem jednak wasz punkt widzenia – uspokoił w zarodku, rodzący się wybuch oponenta i zwracając się do mnie, ciągnął – Dlaczego zaatakowałeś m o i c h – podkreślił to słowo – żołnierzy? – Gdy człek chce się napić wody, a ktoś, bez dania racji, zajeżdża go z tyłu i kopytem w rzyć traktuje tak, że lądujesz łbem na drągu żurawia, nie musisz być do niego najprzyjaźniej nastawiony, czyż nie? Herszt spojrzał na Kulawego, jak ich zacząłem w myślach nazywać. Widać jakaś dyscyplina u nich była i takie zachowanie niekoniecznie było traktowane jako właściwe. – Nie wiedzieliśmy, że to podróżny. Myśleliśmy, że jakiś wioskowy, póki nie zaczął z bronią skakać jak duch szybko. Niespodzianka. Podróżnych się nie zaczepiało, a już wieśniaków obtłuc, jak najbardziej. To ci przyjemna gromadka. Najwyraźniej Herszt z odpowiedzi był zadowolony, za to zaciekawienie pojawiło się u Raymonda: – Mówisz jak duch szybko… Tak, że we trzech mu rady nie daliście? – Ano nie daliśmy – zaczerwienił się Kulawy. – Zaskoczył nas i nim stanęliśmy walczyć, tylko jeden ostał sprawny. Szpieg przez dłuższą chwilę przyglądał mi się z namysłem. Czułem, że wzrokiem starał się wejrzeć na samo dno mej duszy. Te opowieści o hipnotyzowaniu musiały być prawdziwe. Zerknąłem na swoje biodro i zamarłem. Miałem zawsze nosić w jego obecności sztylet. Sztylet Witomysła, którego już nie miałem! Herszt podążył za moim spojrzeniem. Poklepał się po futerale przytroczonym do swojego pasa, z którego wystawała znajoma rękojeść. Mój widoczny gniew wyraźnie go rozbawił, ale i zdekoncentrował Raymonda. – Rozumiem, że ściągając haracz z okolicznych wiosek, dorabiacie sobie do żołdu? – wypaliłem z gniewem. Ech, miałem być mistrzem wykrętów i opanowania. Miałem być tak śliski, że ślizgałbym im się gadką pod górę. A zapalczywość znowu wszystko pogrzebała. Jakby w tej sytuacji sztylet miał jakiekolwiek znaczenie. Herszt spojrzał wzburzony na Kulawego: – Jakie wy, psia mać, haracze ściągacie?! – warknął wściekle. – Żadne, żadne! – Kulawy wyraźnie się wystraszył. – Łże by łeb ocalić. – O tym, że żyć będzie, już postanowiłem – wtrącił się Raymond. – Nie tylko dlatego, że prawdopodobnie i moją głowę dziś wyratował, ale i dlatego, że potrzebny mi jest. Zrozumiano?! – Popatrzył ostro na swych najemników i dodał – Nie znaczy to, że kary z waszej strony uniknie, bo i mi nie wydaje się stosowne, by na kopniaka odpowiadać mieczem. Jednakoż cała sytuacja wygląda już nieco inaczej. A jeszcze sprawę haraczów należy rozwikłać. – Was wyratował? Frys zbył to pytanie machnięciem ręki i ponownie zwrócił się do mnie: – Mów, co z tymi haraczami. Niespecjalnie pasowało mi wydawać wieśniaków na ich pastwę. Coś jednak musiałem na to rzec. Może po prostu prawdę, ale jak najoszczędniej? Nie musiałem przy tym się chwalić, żem miał dostać dziesiątą część tego, co miało być zabrane. Zresztą i bez zarobku brałbym ich w obronę. Jużem prawie miał być pasowany. Honor rycerski dużo dla mnie znaczył. Niemniej do ukrycia Czarnej pieniądz też by się przydał. – Zajechali tam tą trójką haracz z wioski zebrać. Chłopy ich wcześniej wypatrywały i trajkotali jeden przez drugiego, że w nędzę popadną i takie tam, sami wiecie. Przy żurawiu konia poiłem, to i wszystko słyszałem. No... Nie mówię, że i chęć wioskowych w obronę wziąć mnie nie brała. Ale zawsze to łacniej byłoby honorowo napastników wyzwać, by odstąpili albo na udeptaną ze mną samojeden szli. Gdzież tam. Zakradli się i kopytem poczęstowali. A chłopy wiały, jak tylko z dala tętent posłyszeli. Raymond spojrzał na Herszta. Ten zaś, po chwili, na Kulawego, mówiąc: – Kazałem wam zjechać w dolinę i obić wieśniaków za to, że próbowali nas okraść, a nie pieniądze wymuszać – powiedział łagodnie. Kulawy zesztywniał. Rzeczywiście, rygor w tym oddziale musiał być dobrze trzymany. A nieczęsto to się przytrafia wśród wojaków wałęsających się w poszukiwaniu dobrego żołdu i okazji do grabieży. – Duby smolone! Przecież jak i przykazane było, zjechaliśmy i z kopa w rzyć. Jeno nie utrafiliśmy właściwego! Herszt zwrócił się tym razem do Raymonda: – Wiecie, że cenę mamy wysoką właśnie dlatego, że dyscyplinę trzymać umiemy. Jeśli to możliwe, sam bym zjechał z rana na wschód traktem i sprawę wyjaśnił w tym siole – zawiesił na chwilę głos i spojrzał na Kulawego – bo to gardłowa sprawa. 1:04 28.05.2020