(z cyklu: fabularyzowane opowieści na faktach)

Ratownik
Gieroj

– Mamy ściągać łodzie. Połowa obsady zostaje do końca, a reszta pcha łódkę plażą „na bazę”. – Po piachu, tę ciężką krypę? – Konrad mruknął niechętnie. – Mamy prawie najdalej – blisko kilometr. – Zobaczcie, inni już się zwijają. Rzeczywiście, pozostałe stanowiska pracowicie ciągnęły swoje łodzie brzegiem, w stronę bazy. Morze miało już „czwórkę”, a powoli dochodziło nawet do „piątki”. – Przecież popłynę. U nas, za molo, łatwiej wyjść w morze. Mamy stopień mniej. Poważnie, popłynę. Starszy wzruszył ramionami i skinął głową: – No dobrze. Ale to już, bo ostro narasta. Konrad szybko zepchnął łajbę do wody, wskoczył do niej i złapał za wiosła. Faktycznie, nieźle już bujało. Podpłynął pod linię załamania fal i raźno naparł na wiosła, gdy otworzyła się szansa na jej minięcie. Poszło bez problemu, choć mruczał wściekle do siebie, pomstując na mocno wypróchniałe już wiosło. Źle pracowało w dulce i wciąż trzeba było korygować nachylenie pióra, bo przy każdym ruchu przekręcało się odrobinę. A co by było, gdyby nagle pękło? Teraz już było z górki – „Tylko wzdłuż brzegu i ześlizgnąć się z falami na bazę”. Ten optymizm okazał się jednak zgubny. Zamiast wypłynąć nieco w głąb morza, chłopiec skręcił ledwo kilka metrów za końcem falochronów. Wysunął się przy tym zza osłony mola. Nadciągały naprawdę wielkie fale. On jednak był już poza linią, gdzie się załamywały i szczerzył się radośnie, kierując dziób w stronę bazy. Przy kolejnym szczycie łodzią chybnęło w górę na dwa metry, a nadpróchniałe wiosło obróciło się. Jego pióro wciągnęło mocno pod powierzchnię. Gdy woda opadła, wiosłem szarpnęło jeszcze mocniej i, mimo że nie wyrwało się z dulki, ustawiło niemal pionowo w dół. Dolina fali była tak głęboka, że pióro poszorowało o dno i zadziałało jak kotwica, obracając łódkę. Konrad z całych sił starał się je wyrwać, lecz napór wody ciągnął wiosło z nieprawdopodobną mocą. Gdy kolejna fala popchnęła go o kilka metrów ku brzegowi, od razu uświadomił sobie niebezpieczeństwo. Był dokładnie na wprost zwieńczenia falochronów i to tuż poza linią załamania fal. Jeśli by go taka potęga cisnęła na nie... W myślach widział drzazgi lecące naokoło. Raz w życiu zdarzyło mu się krzyczeć ze strachu. Właśnie wtedy, gdy kolejna góra wody pociągnęła go na linię załamania. „Następna mnie zmiecie wprost na paliki!” – przemknęło przez myśl. Wytężył wszystkie siły i, cud, wyrwał nieszczęsną „kotwicę” z wody! Zdążył się jeszcze pochylić i raz, potężnie pociągnąć wiosłami, przesuwając krypę o kilka metrów. Właśnie o tyle minął falochrony, kiedy kolejna masa wody przetoczyła się nad nim, obracając łodzią i jej kapitanem jak zabaweczkami w szybkiej drodze ku brzegowi. – „Gdzie dół a gdzie góra? Byle wiosłem nie oberwać albo i łodzią!” – kotłowało mu się w głowie, a on kotłował się w morzu. Chłopiec wyszedł z tej przygody bez uszczerbku, chyba że za takie uznamy złamane ego, gdy z kolegami ciągnęli łajbę plażą do bazy. On sam się potem zastanawiał, dlaczego po prostu nie wyskoczył z łodzi i spokojnie nie wrócił wpław? Czy ta stara balia była warta takiego ryzyka? Człowiek z perspektywy czasu nabiera innych priorytetów. By zakończyć historię, jeszcze trzeba dodać: Na brzegu krzyku nie było słychać. Ryk fal wszystko zagłuszył. nastepny14.06.2020